Zdarzenie miało miejsce wczoraj (28 stycznia). Jak wynikało z relacji jednego z pracowników lokalu, tuż przed godz. 15 na miejsce przybyła młoda para, która zamówiła dwa piwa. Mężczyzna od początku miał wzbudzać niepokój personelu, ponieważ - cytując świadka całego zajścia - "zaczął kręcić się koło baru". W pewnym momencie przestępca wyjął z puszki na napiwki kilka banknotów i wybiegł z nimi na zewnątrz. Miał ukraść ok. 600 zł, w obcej walucie, przekazanych barmance tego samego dnia przez zagranicznych gości. Za mężczyzną rzuciła się jego partnerka, a za nią pracowniczka lokalu, która przed ruszeniem w pościg zdążyła jeszcze wziąć do ręki telefon, by wezwać na pomoc policję.
Kilka metrów przed wejściem barmanka zastała partnerkę złodzieja, która zapinając kurtkę, upuściła torebkę. Przewidując, że znajdują się w niej klucze, portfel i dokumenty, pochwyciła ją i zabrała ze sobą do lokalu. Partnerka przestępcy miała wówczas pokornie wrócić do środka i poczekać na przyjazd policji, która zdaniem naszego informatora, bardzo długo jechała na miejsce. Wkrótce po przybyciu mundurowych, w lokalu zjawił się również rzekomy przestępca, który został zatrzymany przez funkcjonariuszy, podobnie jak jego partnerka, która zgodnie z przekazanymi nam informacjami, prawdopodobnie miała zostać oskarżona o współudział.
Cała sytuacja nie byłaby tak osobliwa, gdyby nie okazało się, że relacja przekazana nam dzisiaj przez jednego z pracowników lokalu, okazała się w znacznej mierze nieprawdziwa. W momencie rozmowy z policjantami personel - wraz z naszym informatorem - przedstawił zupełnie inną wersję wydarzeń. Tak wynika z policyjnych raportów, nagrań meldunków przekazywanych do komendy podczas spisywania zeznań, a także rozmów z wezwanymi na miejsce mundurowymi, którzy (jak udało nam się sprawdzić) przybyli tam po pięciu, a nie po kilkudziesięciu minutach, jak usłyszeliśmy wcześniej.
Rzekomy złodziej wszedł do lokalu podczas spisywania zeznań, a następnie zwrócił pieniądze, które jak wszystko na to wskazuje, były znacznie mniejsze, niż przekazał nam to pracownik lokalu. Ostatecznie zajście zostało przedstawione przez obie strony jako "żart". Tak też zakwalifikowali je policjanci, którzy nie dokonali zatrzymania, jak dzieje się to w przypadku kradzieży. Zgodnie z ustaleniami funkcjonariuszy nie było też żadnego pościgu. Mężczyzna po zabraniu pieniędzy dość spokojnie oddalił się, a jego partnerka nie ruszała się z miejsca, aż do jego powrotu. Badanie alkomatem potwierdziło, że oboje znajdowali się pod wpływem alkoholu.
Jak poinformowali nas policjanci, nie była to ich pierwsza, nietuzinkowa interwencja, przeprowadzona w tym samym miejscu. Już wcześniej otrzymywali oni podobne, być może nawet w równym stopniu dezorientujące zgłoszenia. Dlaczego jednak przedstawiono nam relację całego zdarzenia tak bardzo odbiegającą od tego, co przekazano policji? To pozostanie tajemnicą. Zmieniając ton artykułu z quasi kryminalnego, na taki, który znamy na przykład z felietonów kulturalnych (bo dlaczego nie?), przytoczę fragment tekstu jednego z utworów zespołu Myslovitz. Artur Rojek śpiewał, że: "upadamy wtedy, gdy nasze życie przestaje być codziennym zdumieniem". Patrząc na całe zajście z tej perspektywy, nabiera ono nieoczekiwanego znaczenia.
Fot.: Flickr.com
Napisz komentarz
Komentarze