Kiedy umawialiśmy się na wywiad, to powiedziałaś, że masz dzisiaj wolne od uczelni. W takim razie jak u ciebie wygląda studiowanie? Jaki wybrałaś kierunek?
Aktualnie studiuję dietetykę na Śląskiej Wyższej Szkole Medycznej. Jestem na drugim roku. Dwa lata temu ukończyłam logistykę na Politechnice Śląskiej.
Bardzo skupiasz się na studiach? To ważny element w twoim życiu czy raczej jest to drugorzędna rzecz w stosunku do całej reszty którą robisz?
W tym momencie bardzo skupiam się na studiach, bo jest to kierunek wybrany z pasji i zainteresowania do dietetyki. Nie są to moje pierwsze studia, więc są bardziej ukierunkowane pod kątem zawodowym.
W przyszłości chciałabyś pracować jako dietetyk? Czy masz jakiś inny pomysł na siebie, a dietetyka to jeden z jego elementów?
Już teraz działam w tym kierunku i myślę, że będę to kontynuowała. Chciałabym zajmować się dietetyką sportową i połączyć to z byciem trenerką. To wszystko tworzy dla mnie całość, chociaż może przeważy któraś z tych dwóch rzeczy. Zobaczymy w przyszłości!
Taka wiedza pomaga ci w twoich bieżących zajęciach? Chyba nie musisz prosić kogoś o jakieś szczegółowe porady odnośnie treningu czy diety?
Jest dokładnie tak jak powiedziałeś. Wiem jak się przygotować pod kątem tego, co chcę teraz osiągnąć. W dużej mierze opiera się to na tym, jaka jest fizjologia wysiłku. Pod to muszę ułożyć plan. Jeżeli wysiłek wymaga ode mnie przygotowania tlenowego, beztlenowego i siłowego, to ja w tych wszystkich kierunkach muszę się rozwijać.
Godzisz swoją nową pasję, a raczej dyscyplinę z pracą i studiowaniem? Czy jednak jest taka płaszczyzna która traci przez inną?
Jestem już od lat przyzwyczajona do tego, że muszę umieć godzić wszystko, to czym się zajmuję. Kiedyś było zdecydowanie gorzej. Na trzy tygodnie w miesiącu wyjeżdżałam na zgrupowanie kadry Polski. Teraz już na szczęście tego nie mam. Jest mi naprawdę o wiele łatwiej, a moja nowa pasja nie wymaga ode mnie codziennie takich poświęceń jak było w przypadku biegania. Nie jest to jakaś wielka komplikacja życia.
Twoja przygoda z górami trwa stosunkowo krótko, ale zdążyłaś już wejść na Mount Blanc, Aconcaguę, Elbrus...
Jeszcze Kilimandżaro, niecały miesiąc temu!
Strasznie szybkie tempo, tak to miało wyglądać czy wyszło spontanicznie?
Zaczęło się to wszystko od spontanu. Mount Blanc wyniknął z luźnej rozmowy między mną a moim bratem: „Idziemy na Mount Blanc? No idziemy!”. I za trzy miesiące poszliśmy. Po tej wyprawie powiedziałam, że na razie to wystarczy, ale zaledwie po miesiącu stwierdziłam, że chcę więcej. Aconcagua była moim następnym celem, ze względu na o wiele większą wysokość. Chciałam siebie sprawdzić, to jak zareaguję, czy będę cierpiała na chorobę wysokościową i z jakim wiąże się to wysiłkiem, więc wyruszyłam do Ameryki Południowej. Ta wyprawa była najtrudniejszą ze wszystkich, na jakie się dotychczas wybrałam. Panowały bardzo ciężkie warunki, ponad -40 °C, atak szczytowy trwał około 12 godzin. Szłam sama na ten szczyt, mój partner w ostatniej chwili zadecydował, że nie wjedzie razem ze mną. Ja się uparłam i musiałam ukończyć to co sobie zamierzyłam.
Miałaś podczas wyprawy na Aconcaguę chwile zwątpienia? Chciałaś odpuścić, albo zawrócić? W końcu podczas wejścia na szczyt towarzyszyła ci samotność, jak dołożyć do tego kwestię obcego miejsca, kraju, kontynentu to niejednemu dałoby to ogromną dozę niepewności.
Idąc na szczyt, oceniałam realnie swoje możliwości do panujących trudnych warunków. Wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać i odpocząć, gdyż takie posunięcie mogłoby się skończyć tragicznie. Widząc po drodze zawracające dziesiątki ludzi czułam się silna i wiedziałam,że dam radę. Nie było wątpliwości w sukces, szłam na szczyt i musiałam go zdobyć. Złe decyzje mogłyby mnie zgubić. Nie mam problemu z adaptacją do nowego środowiska, kraju czy klimatu. To się zmieniało szybko, wiele razy w moim życiu. Jednego dnia potrafiłam być na plaży w Grecji, a drugiego w Alpach na 3 tysiącach metrów. Jestem przyzwyczajona do takich zmian. Czy się bałam? Mogę śmiało powiedzieć, że nie. Strach nie towarzyszy mi na tych wyprawach. Idę na nie i oczekuję podczas nich trudnych sytuacji, które stają się wyzwaniem i najwięcej mnie uczą.
Jak już wcześniej powiedziałaś, twoim marzeniem są Himalaje i Mount Everest. Z podanych informacji wynika, że taka wyprawa jest strasznie drogim przedsięwzięciem. Przeprowadziłaś nawet zbiórkę na portalu polakpotrafi.pl i jesteś chyba zadowolona? Udało ci się zdobyć zakładane 50 tys. zł. To już jest duży krok do sfinansowania tej przygody?
Jeżeli chodzi o koszty to jest to najdroższa góra świata i w żaden sposób nie da się ich obejść. Na Mount Everest idę z Sylwią Bajek i Szczepanem Brzeskim, dwójką która atakowała już tą górę rok temu, niestety nie z ich winy na sam szczyt nie udało się wejść. Dzięki ich doświadczeniu udało nam się wynegocjować bardzo dobre warunki finansowe i duże wymagania wobec agencji. Zapłacę za wyprawę 27 tys. dolarów, a nie tak jak na początku zakładałam 38 tys. Kwota zebrana za pomocą polakpotrafi.pl to znacząca suma, mam także ogromne wsparcie firmy Inpost – sponsora głównego mojej wyprawy. Do końca będę walczyła o sponsorów i o wsparcie, bo nie posiadam takich środków, żeby pokryć wszystko sama. Mam jednak wielką motywację i determinację.
Zwykły człowiek, który patrzy na to wszystko z boku, nie orientuje się pewnie, że taka wyprawa wiąże się z tak dużymi kosztami. Raczej ludzie mają myślenie na zasadzie „pojedzie, wejdzie i zejdzie”. Nawet same pozwolenia na wejście jest strasznie drogie – 11 tys. dolarów! Przy poprzednich wyprawach też musiałaś dokonywać takich opłat?
Praktycznie na większość szczytów należących do Korony Ziemi są potrzebne zezwolenia. Aconcagua to około 500 dolarów, Kilimandżaro podobnie... Elbrus nie jest górą za którą trzeba cokolwiek płacić. Mount Everest jest po prostu najbardziej prestiżowym szczytem, na którym ludzie dużo zarabiają.
Informowałaś też, że jeżeli uzbierasz tylko wymagane minimum to będziesz musiała wziąć kredyt. W dalszym ciągu ten wariant wchodzi w grę? Czy raczej celujesz w kolejnych sponsorów?
Ja i tak liczę się z tym, że skończę z zadłużeniem na 20, może 30 tys. zł, które odpracuję do końca roku, ale będę się starała, żeby zdobyć jak najwięcej tego wsparcia od różnych firm i organizacji. Jest to też dla nich możliwość promocji. Wniesienie flagi np. z logo danej firmy to raczej unikatowy sposób na reklamę.
W przypadku powodzenia wyprawy i twojego potencjalnego zdobycia szczytu możesz liczyć na jakieś wynagrodzenie finansowe? Czy zostaje tylko satysfakcja ze spełnionego marzenia? Da się na tym zarobić?
Jeżeli chodzi o Mount Everest to na pewno żadnych nagród nie będzie. To nie jest jakieś wielkie wyzwanie sportowe, to nie jest żadna pionierska wyprawa. Nie można traktować tego jako niesamowity wyczyn. Jeżeli chodzi o himalaizm, to osiągnięciem jest wejście bez tlenu oraz bez większego udziału agencji. Szczerze mówiąc takie przedsięwzięcie bardziej, by mnie interesowało, ale na Everest nie da się w ten sposób wspinać. Jest to prawie 9 tys. metrów, ja muszę mieć wsparcie. Beztlenowe wejście byłoby zamachem na własne życie, a to głupota i nie chcę tak ryzykować. Może gdybym zdobyła pozostałe ośmiotysięczniki bez tlenu to zastanowiłabym się nad Everestem w tym kontekście!
Wydaje mi się, że i tak w tym momencie można już powiedzieć, że jesteś bardzo odważna. Czy poprzednie wyprawy zmieniły twoją mentalność w podejściu do sportu albo życia? W końcu taka aktywność wiąże się z ogromnym ryzykiem.
Dokładnie tak! Każda kolejna wyprawa zwiększała we mnie pragnienie sprawdzenia się w trudniejszych warunkach. Wysiłek, trudności z którymi trzeba się zmierzyć... Jestem do tego przyzwyczajona, w bieganiu też to miałam na co dzień. Musiałam radzić sobie z wielkim zmęczeniem i na tych wyprawach jest to dla mnie naturalne, ale muszę mimo tego iść dalej, nie zatrzymywać się oraz nie wątpić w siebie!
Mówiłaś w swoim materiale na polakpotrafi.pl, że pasją do wędrówek górskich zaraził cię twój tata. Czy wskazówki i porady, które dawał ci na początku tej przygody nadal są aktualne?
Można powiedzieć, że przy rozpoczęciu moich wędrówek z tatą, natrafiałam na wiele trudności. Na przykład znaleźliśmy się w środku ulewy i burzy na wysokości 2 tys. m n.p.m., a ja miałam 9 lat. Wtedy pierwszy raz zmierzyłam się z ciężkimi warunkami i tata nauczył mnie tego, że trzeba sobie z tym poradzić, a nie panikować. Mówił, że muszę myśleć rozsądnie i podejmować jak najlepsze decyzje. Tego zostałam nauczona i to we mnie zostało do dzisiaj.
Już jutro druga część naszego wywiadu!
Komentarze
Zostaw komentarz